Moje 3 grosze… (1): Emigrantka Marta

Emigrantka Marta to ja, ale zanim wyemigrowałam do Holandii, miałam swoje życie, plany i marzenia w Polsce. Zacznijmy jednak od początku…

Posłuchałam rodziców…

Całe swoje życie słyszałam od rodziców „ucz się, będziesz miała lepsze życie niż my” i mimo swojego niepokornego charakteru tej rady posłuchałam… i po liceum wybrałam dzienne licencjackie, a poźniej studia magisterskie uzupełniające na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu.

W czasie studiów liczne praktyki zawodowe, kursy, dorywcze prace – bo przecież dobrze jest mieć co wpisać w CV (oprócz szkoły). Na ostatnim roku studiów zaczęłam pracę w swoim zawodzie pedagoga społecznego w świetlicy i ukończyłam studia z czterema specjalizacjami i tytułem magistra.

„Magiczne” polskie zarobki

Wbrew rodzinie zostałam w Poznaniu, bo duże miasto to więcej możliwości i całkowita samodzielność i niezależność. Myślałam, że cały świat stoi przede mną otworem, ale jakże szybko życie brutalnie to zweryfikowało.

Jedna pensja nie starczała na „normalne” życie, więc oprócz zajęć w świetlicy, znalazłam pracę w przedszkolu (również w zawodze)… i tak oto pracując 13 godzin na dobę zarabiałam „magiczne” 2000 złotych, co pozwalalo mi się samej utrzymać, wynająć pokój u starszej Pani i prowadzić życie jakie chciałam.

Nowy rząd, „śmieciówki” i bankructwa

Mój spokój niestety nie trwał długo, bo najpierw zamknięto świetlicę (z braku funduszy), a krótko po tym prywatne przedszkole w którym dorabiałam zbankrutowało.

Zaczęłam pracę w callcenter, ale… niestety nastały rządy Tuska i zaczęły się problemy z umowami o pracę, w zamian za które proponowano nagminnie tak zwane „śmieciówki” 

Pracując więcej, zarabiałam mniej, i stopniowo zaczynało brakować pieniędzy na opłaty, na życie… Tak też wraz ze swoim partnerem (a poźniej mężem) podjęłam decyzję o wyjeździe za granicę.

Poznawanie ludzi i mechanizmów

W październiku tego roku minie 5 lat mojego pobytu w Holandii. Bywało różnie, pracując przez agencję pracy zabiałam więcej lub mniej, raz miałam pracę, a innym razem siedziałam „na hotelu” czekając na nią. Z czasem, gdy poznawałam coraz więcej ludzi, menadżerów i nabywałam wiedzy o mechanizmach rządzących w tym światku, zaczęłam dorabiać jako kierowca zawodowy, później jako opiekun hotelu pracowniczego – jednocześnie pracując w firmie farmaceutycznej będącej klientem agencji pracy.

Miałam to szczęście, że trafiłam na małą rodzinną firmę, gdzie jako pierwsza Polka szybko zostałam zauważona i… koniec końców przeszłam na kontrakt bezpośredni, od razu bezterminowy…

Miałam szczęście?

I tak dotarłam do chwili obecnej, pracuję dalej na kontrakcie i od roku wraz z mężem jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami domu na kredyt.

Niejedna osoba patrząca z boku mogłaby rzec że miałam szczęście, ale wierzcie mi na słowo: praca na kontrakcie to nie święty graal, ma wiele plusów i tyle samo minusów, a kredyt na dom jest bardziej dostepny niż się większości wydaje (ale o tej i innych sprawach to już w osobnych felietonach).

Dziwna tęsknota za Polską…

Za Polską (co mnie osobiście dziwi) bardzo tęsknie i zawsze będzie to mój kraj, jednak myślę, że nie wrócę do tego miejsca nad Wisłą gdyż wciąż kojarzy mi się ono z porażką, zawiedzionymi ambicjami, niespełnionymi marzeniami i szarą rzeczywistością która zabijała we mnie pasje dzień po dniu.

Odwiedzając Ojczyznę na urlopach jestem pełna podziwu dla ludzi, którzy mimo wielu trudności zdecydowali się jednak zostać i radzą sobie, czasem lepiej, czasem gorzej, ale radzą. Do słów rady rodziców często wracam z ironicznym uśmiechem, bo wiem, że chcieli jak najlepiej. Ale… ale gdybym ich nie posłuchała i wyjechała za granicę wcześniej, to może oszczędziłabym sobie wielu niepotrzebnych życiowych rozczarowań…

Ciąg Dalszy Nastąpi

emigrantka

Emigrantka Marta