200% normy, czyli Agunia w Holandii. Epizod drugi: Pierwszy dzień pracy (2)
Na końcu poprzedniego odcinka:
„Nie życzę sobie, aby ktokolwiek odzywał się do mnie w ten sposób, jeśli nie potrafisz odezwać się do mnie z należnym szacunkiem to nie odzywaj się wcale, i nie pozwolę sobie na to abyś podnosiła na mnie głos, od ciebie moja droga zależy czy osiągniemy konsensus„. Rozmowy na kantynie zamilkły natychmiast. Dziewczyny przy stolikach czekają na dalszy ciąg wydarzeń…
Norma?
„Dobra nie pierdol… kosecus czy nie, zapierdalać trzeba, jak nie zrobisz normy to cie wywalom„. „Ile wynosi norma dzienna?” – pytam. „Stąd do tamtąd, tyle ile nam każą zrobić, bo przyjedzie tir i ma być gotowe. Tak Aram powiedział„. „Rozumiem że norma nie jest ustalona odgórnie?” – dopytuję natarczywie. „Jest, ma zawsze być zrobione do końca!„. Dorota odwraca się do dziewczyn, zaczyna rozmowę, jakieś płytkie teksty, ordynarne żarty, coś o pracy, wózkach z kwiatami.
Wygrałam bitwę, czuję się zadowolona z siebie, zdaję sobie jednak sprawę że wojna dopiero się rozpocznie. Dziewczyny trajkoczą w najlepsze, śmieją się z niczego. Postanawiam jednak dobić koleżankę jeszcze w pierwszym dniu pracy.
Powolne zabijanie śmiechem
„Dorotko? To załatwisz mi te rękawiczki? Od Armaniego?„. „Który to? Nie znam ich wszystkich„. „Ten niski Giorgio, taki stary, widziałam jak niósł całą paczkę tych rękawiczek jak zaczynałyśmy pracę. Proszę cię, naprawdę mi ciężko” – pokazuję poranione dłonie.
„No dobra, zobaczę co da się zrobić„. Wychyla głośno kawę i wychodzi. Natychmiast po zamknięciu drzwi, rozlega się śmiech, niekontrolowany spontaniczny śmiech, lawina śmiechu. Dziewczyny płaczą, próbując opanować wesołość, nastaje cisza… może z 5 sekund…, jedna z nich zaczyna znowu – śmiech jest tak zaraźliwy że wszystkie dziewczyny zaczynają od nowa, śmieję się sama, nie mogę opanować łez… „Tępa dzida… Armani z innej szklarni…” – dziewczyny zanoszą się śmiechem. Wchodzi Dorota, wściekła… „Kurwaaa nie ma tam żadnego takiego. Szef powiedział że Armani jest w Paryżu!” Salwy śmiechu rozpoczynają się na nowo. Stolik obok siedzą Holenderki nie rozumiejące ani słowa – im także udziela im się wesołość… zaczynają się śmiać. Dorota też szczerzy zęby. W końcu wychodzi. „Boże jaka ona jest beznadziejna” – mówi koleżanka siedząca obok – „W życiu nie widziałam bardziej tępej szmaty, pewnie poleciała zrobić loda Aramowi i innym, i tak wszystko im sprzeda, szmata„. Nie odzywam się. Koleżanka przed chwilą była super przyjaciółką Doroty, a teraz wiesza na niej psy. Nie zabieram głosu zapobiegawczo – muszę się zorientować najpierw co jest grane, kto jest kim…
Szczera rozmowa
„Karolina jestem” – dziewczyna z naprzeciwka wyciąga do mnie rękę – „Widzę że nic nie masz do jedzenia, masz, wciągnij moje, za dużo kanapek zrobiłam„. Głodna jestem, więc z prawdziwą przyjemnością przyjmuję poczęstunek. „Wiesz… nikt jej jeszcze nie podskoczył, jesteś tu dwie godziny i już ją sprowadziłaś do poziomu. Robisz bardzo duży błąd. To wredna suka, bez honoru i zahamowań, zgnoi cię… tylko ci doradzam. Spójrz na mnie, ja robię swoje, nie opierdalam się i nie zostaję w tyle, ale mnie tutaj zwyczajnie nie ma! Jestem numerem w ewidencji który robi swoje, agencja i tak cię kiedyś wymieni„.
„Wiesz Karola… ja jestem kobietą, człowiekiem, mam honor, ambicję, mam swoje zasady i nie pozwolę sobie aby ktoś mnie traktował jak śmiecia. Przyjechałam do pracy, ale to tylko praca, nic ponadto” – odparowuję szybko. „Tak, rozumiem, ale ona jest mściwa… jeszcze zobaczysz na co ją stać„. Oki, zobaczymy…
Aram
Wychodzimy z kantyny – stoi Aram z jakimś gościem który wygląda mi na menadżera. Ten drugi odwraca się do mnie: „Ana, your gloves just been delivered from Paris„. „Thank you…” – odpowiadam. Uśmiecham się, biorę rękawiczki i schodzę do szklarni. „Ana du ju spik gud inglisz?” – pytanie spada na mnie znienacka, bez uprzedzenia. „Yes, fluently” – odpowiadam grzecznie. „Ju help mi? Ju maj ticzer, aj łont tu spik„. Gramatyka powala, wymowa tym bardziej… Aram z debilnym uśmieszkiem czeka na odpowiedź.
Staram się wybrnąć z sytuacji… „I think Dorothy is a much more competent person to teach you„. „Co? Ja?!” – Dorcia zamurowana rozdziawia szczękę… „Eeeyyy uuu I go here” – pokazuje palcem kierunek i oddala się niezwłocznie. Aram spogląda na nią i mówi: „gupadupa laciong„. Lekko skonsternowana chwytam treść… to po polsku chyba by było ’głupia dupa i lachociąg’, niezłe ma Aram zdanie o swojej ulubienicy…
Pomocna dłoń
Wracam na linię, kwiaty same układają się w pęczki, wózki rosną jeden za drugim. Złapałam swój rytm i zaczynam powoli doganiać dziewczyny. Nagle spostrzegam dlaczego: Krysia będąc z przodu wycina swoją linię i dwa rządki kwiatów z mojej! A już myślałam że jestem taka dobra…
Schodzimy na przerwę. Dorota sama, bez towarzystwa – widać że w kantynie jest już parę minut. Siadam i sączę herbatę. O dziwo inne dziewczęta nie przysiadają się do Doroty, ale do mnie. Dorota wychodzi do palarni, korzystam więc z okazji i pytam: „Krysiu dlaczego mi pomagasz?„. „Bo dla mnie to pikuś, dwa lata tu pracuję… mogę sama na dwóch linkach robić i dam radę. A tak naprawdę to za pojechanie tej sprzedajnej dziwce” – pokazuje wzrokiem na drzwi do palarni. Wracamy do pracy. Równam się z resztą zespołu i słyszę że dziewczyny trajkoczą cały czas, ale to Karolina wiedzie prym. Głównym tematem jest Dorota i jej łóżkowe relacje z innymi.
Ciapate i akcja „swojak w d…”
Pause. W kantynie dziewczyny znów przysiadają się do mnie, wypytują jak mi idzie. Krysia opowiada o zachowaniu Justyny. Lecą komentarze, nie jestem zaskoczona słownictwem ani treścią… „A gdzie obydwie tapetki?” – pytam. „One zawsze idą na przerwę z Aramem i innymi ciapatymi„. „Ciapatymi? A kto to?„. „To te wszystkie Turasy i Marokańce, jedna wielka banda nierobów„… Wracamy do pracy. Tym razem na wejściu uderza mnie niewyobrażalny słodkawy odór chemii, szczypie aż w oczy, pytam co to. „Jak to co, podlewają, i tak dzisiaj nie jebie jak zawsze bo górne szyby otwarte” – słowa Karoliny nie łagodzą moich nozdrzy. Pracuję dalej, lepiej mi idzie. Oczywiście mimo to i tak jestem w tyle.
Nagle Karolina krzyczy: „Laaaskiii! Akcja swojak w dupie!„. Cztery dziewczyny rzucają się na moje poletko jak zmutowane szerszenie, i 100 metrów przede mną karczują mi w błyskawicznym tempie ładnych paręnaście metrów, po czym uciekają do swoich linek. Po 20 minutach nagle przeskakuję puste pole i praktycznie jestem tuż za dziewczynami – to skutki ich kilkuminutowej akcji pomocowej… „Dziękuję!!!” – wykrzykuję im prosto w plecy. Odwracają się, pokazując palce podniesione do góry…
Furia
Na sektorze pojawia się Dorota. Już dojeżdżając rowerem miała oczy wytrzeszczone widząc że jestem minimalnie z tyłu za innymi dziewczętami. Karolina oczywiście musiała skomentować: „Co Dorcia zdziwko jebło? Młoda idzie jak maszyna, za tydzień będzie lepsza od ciebie hahaha„. „Eee tam tydzień, za trzy dni będzie lepsza ode mnie, język zna, ładna jest, kroi nam się nowa teamleiderka!” – Krysia też dorzuca swoje trzy grosze. „Pojebało was? Nowa! Co nowa, kurwa, co wy pierdolicie? Ja jestem najlepsza i będę zawsze, Aram taki mi mówi i koniec!„. Dziewczyna czerwona na twarzy, wściekła zaczyna się jąkać.
W idealnym wręcz momencie przybiega Justyna: „Laski dobijajcie do końca B14 i zawijamy dupy, cięzarówka się zepsuła i nie przyjedzie, nie możemy ciąć dalej„. Obydwie z Dorotą zaczynają zwozić wózki z kwiatami, my kończymy, dziewczyny przycisnęły… i… oczywiście po swoich linkach po kolei tną moją. Za chwilę jest już po wszystkim.
Koniec pierwszej dniówki
Justyna zbiera narzędzia od wszystkich – taką ma funkcję. Stoimy w grupie więc nie wytrzymuję, i specjalnie lekko podniesionym głosem mówię: „Dziękuję ci koleżanko za jakże profesjonalne szkolenie i wprowadzenie do pracy, jak również za powierzone mi wielce profesjonalne, najwyższej klasy narzędzie pracy. Ten sekator jest wprost proporcjonalnie tępy do osoby która mi go wręczyła„.
Patrzę jej prosto w oczy. Atmosfera jak na martwym morzu, wszystkie oczy zwrócone w stronę Justyny. Piętnastosekundową ciszę przerywa Dorota – raz jeden z ulgą słyszę jej głos – „Dobra dziewczyny, finito, jedziemy na bungal się najebać, pół dnia wolnego, zajebiście!„. Wsiadamy na rowery i wracamy na ośrodek. Po drodze zajeżdżamy jeszcze do sklepu. Kupuję wodę mineralną i czekam na resztę. Przy okazji spotyka mnie następny szok kulturowy – dziewczyny wychodzą z marketu z mrożoną pizzą za euro, gotowymi burgerami do mikrofalówki, puszkami z piwem i butelkami z najtańszym winem…
Po powrocie moje współlokatorki rozkręcają imprezę na dobre, a ja dzwonię na chwilę do mamy, biorę chłodny prysznic i wyczerpana praktycznie od razu zasypiam…
Ciąg Dalszy Nastąpi
Agunia
(27 sierpnia 2017, gdzieś w Holandii)