Bigos – zwyczajny dobry polski wspaniały kwaśno mięsny Bee-Gees…
Po przeczytaniu poniższego „przepisu”, osobom z rozwiniętą wyobraźnią z pewnością pocieknie ślinka Innym pozostanie tylko kac…
Zestaw składników potrzebnych do przyrządzenia Bigosu
1 krowa
2 świnki
1 rozjechana sarna
1 beczka kapusty kiszonej (deptanej nogami przez jędrne dziewczę z Podlasia)
1 największy gar jaki może być, monstrualny rzec by można
Proces technologiczny
Dzień pierwszy
Kapuścinę zalewamy gorącą wodą, wypijamy miarkę, odcedzamy wodę. Myjemy łapki i wyciskamy kapuścidło z płynu. Jędrne dziewczę podaje nam kolejną miarkę ponieważ łapki mamy zajęte. Następnie postępujemy tak: miarka, kapustkę zalewamy gorącą wodą, stawiamy na polową kuchnię. Mały ogień i idzie.
W międzyczasie po uprzednim walnięciu kielonka, mordujemy świnki dwie, z czego uzyskujemy pyszności w postaci szynek, boczków, smalczyku, schabu, nóżek, kiełbasek, podgardla, i normalnego mięsiwa klasy II. Po morderstwie krowy zatrzymujemy łopatkę – resztę padliny sprzedajemy do pobliskiego zakładu masarskiego. Sarna sobie wisi i dojrzewa.
Czas działać! Rozkręcamy imprezę, dziewczę z Podlasia zaprasza koleżanki z Małopolski, doglądamy ognia, wyciągamy gąsior śliwowicy, parę kielonków, do pyrczącej kapustki dorzucamy połowę kamionkowego garnuszka smalcu ze świnki numer jeden. Rozlewamy po kielonku. Zwyczajnie imprezujemy, gitara, śpiew, małopolskie dziewczyny. Wszystko jest piękne.
Bardzo, ale to bardzo późnym wieczorem zdejmujemy gar z kuchni i kładziemy się spać… albo spać.
Dzień drugi
Z samego poranka (ok. godz 12) wstajemy, przemywając twarz powietrzem sięgamy po gąsiorek i rozlewamy trunek do szklanic. Rozpalamy ogień pod kuchnią, stawiamy gar na wesoło migoczący ogień, kości z sarniej padliny wkładamy do piekarnika. Zaczynamy imprezę. Jędrna podlaska Maryna kroi calutką świnkę nr 2 i sarninę w drobniutkie kawałeczki. Łycha smalcu na monstrualnie olbrzymią patelnię, i wrzucamy mięsko do smażenia. Bigosik sobie powolutku pyrczy, usmażone mięsidło dorzucamy do gara.
Rozkręcamy imprezę na dobre. Wyciągamy zwęglone sarnie kości, zalewamy wodą i stawiamy na ogień. Maryna przed snem namoczyła cały gar prawdziwków, teraz kroi je na kawałeczki i dorzuca do gara. Z lubością przyglądam się jej nachylonej nad kuchnią, cmokając głośno. Rozlewamy do szklanic. Przybywa leśniczy lub gajowy – nikt nie wie kto – w każdym razie strzelbę ma. Zaczyna zadawać pytania o sarni łeb wiszący na drzwiach stodoły. Wychodzę aby obmyślać strategię. Wygotowane sarnie kości razem z płynem wlewam do gara, ach… ale aromat! Próbuję kapustki, …mam!!! Mam strategię obrony przed oskarżeniem o kłusownictwo!
Rozlewamy, sytuacja napięta, ale mój szelmowski uśmiech zdradza co zaraz nastąpi. Rozlewamy. Leśniczy już wie co go czeka. Nawiązuję rozmowę, czwarta ciotka mojego drugiego szwagra od strony wujka, kuzynki mojej żony robi swoje. Ściema działa, już jesteśmy rodziną. Ja i leśniczy znaczy. Gąsiorek pusty, w te pędy do piwniczki po następny. Po drodze mieszam bigosik. Wracam. Maryna kroi wędzonki w kostkę… kiełbaski, boczuś, podgardle, resztki szyneczek. Wściekła, bo jej koleżanka cały czas siedzi mi na kolanach. Łapię ją za hmmm drugą ręką mieszając zawartość kotła. Dokładamy do ognia i idziemy na górę pooglądać znaczki. Wracamy, mieszamy, znów dorzucamy do ognia. Impreza trwa. Wieczorem (o drugiej w nocy) sprawdzam kocioł. Wygasło samo, jest dobrze. Przykrywam gar i powłócząc nogami idę z Maryną spać.
Dzień trzeci
Następnego dnia rano, umywszy twarz powietrzem, napełniamy szklanicę resztką z gąsiorka, wychylamy. Rozpalam ogień, stawiam gar. Schodzę do piwnicy po gąsiorek nowy, zabierając przy okazji flachę nalewu śliwkowego. Calutką flachę razem ze śliwkami wrzucam do gara z bigosem, mieszam i wychodzę. Bigos pracuje, oddycha, żyje. Zaczynamy imprezę. Uwalony na maksa leśniczy wrzucony na furmankę razem z jego rowerem i flaszką na drogę. Nie wypisał mandatu – w końcu to „rodzina”…
Bigos powoli gotuje się dalej. Maryna zamieszała kapuścinę i siadła przy mnie. Rozlewamy, pijemy, gitara brzmi, świat wiruje, rozlewamy, pijemy, gitara… i jeszcze raz…
Ogień pod kuchnią wygasł zupełnie – pół dnia się gotowało. Półprzytomny wlekę się po schodach, Maryna pomaga wtargać moje zwłoki na górę. O miłosnych ekscesach nie ma nawet mowy. Ale przytulamy się do siebie bardzo mocno, splątujemy się nóżkami i czując wzajemną bliskość zasypiamy…
Wstajemy około południa. Olbrzymi kac rozwala mi czaszkę. Rozlewamy do szklaneczek, wychylamy. Jędrne podlaskie dziewczę rozpala ogień, stawia patelnię i grzeje… bigos!!!
Trzy dni baletów, trzy dni gotowania!!! Wspaniały mięsny aromat rozpala moje zmysły do czerwoności. Pierwsza łyżka do ust… ambrozja!!! Bogowie tego świata drżyjcie!!! Najlepszy na kaca, wspaniały, aromatyczny, kwaśny polski bigos…
Pozdrawiam i życzę wszystkim nie kaca, a fajnej imprezy (z braku gitary można włączyć wiatraczek.audio)
Adam Rutkowski
(25 sierpnia 2018, Boskoop, Holandia)