To „było to”! Ale… kto teraz o tym pamięta?
Liczba posiadanych wiosen na mym karku powoduje, że zdarza się iż podczas towarzyskich spotkań młodsze roczniki pytają mnie (i moich rówieśników) o czasy o których niektórzy chcieliby w całości zapomnieć, a które inni wspominają bardzo sentymentalnie. Jednak zawsze podczas tych „opowieści z krypty” panuje ogólna wesołość i niedowierzanie, że w takich realiach egzystowało nasze społeczeństwo wychowując pokolenia wspaniałych osób.
Wielokrotna (samodzielna) reperacja trampek
Czasy mojego dzieciństwa i dorastania wspominam raczej pozytywnie, gdyż jako ówczesnego młodzika raczej nie interesowała mnie sytuacja polityczna kraju, jak też stan sklepów spożywczych – przyjmowałem to jako oczywistą i normalną sprawę.
Przyzwyczajony do braku obuwia sportowego precyzyjnie reperowałem posiadane trampki zszywając i klejąc je Butaprenem dziesiątki razy, aby móc pograć w „nogę”. Jednocześnie zazdrościłem szczęśliwcom posiadającym rodziny na zachodzie, którzy biegali sobie w adidaskach.
Jak przez mgłę pamiętam sześciodniowy tydzień nauki i sobotnie nauczanie ale je pamiętam, bo wtedy dyrektor zbierał największych rozrabiaków i nakazywał im wykonanie prac porządkowych. To był ubaw widząc „charakterniaki” z miotłami w rękach, no i oczywiście w obowiązkowych niebieskich mundurkach z tarczami na rękawach.
Nikt z nas praktycznie nie posiadał zasobów finansowych, a pieniądze uzyskiwało się oddając butelki i makulaturę do Punktów Skupu, które też wpłacało się na książeczki SKO i tak ciułało się na wycieczkę.
Prosto z pochodu na przychodnię
Jak naturalne i oczywiste było uczestniczenie w pochodach 1-go Maja reprezentując swoją szkołę no i oczywiście przypomina się zaraz picie płynu LUGOLA w związku z „drobną” awarią elektrowni w Czarnobylu – prosto z pochodu do przychodni.
Musze przyznać, że chyba żyło mi się beztrosko w tej biedzie którą oprócz mnie klepała większość moich kolegów i raczej nie interesował nas toczący się upadek Polski Ludowej, ale bardziej harcerski wypad związany z działalnością „Niewidzialnej Ręki„.
Kawa mielona w sklepie i suszone daktyle
Wyrył mi się w pamięci jeden obraz – tj. sytuacja gdy moja mama wysłała mnie do osiedlowego sklepu spożywczego (o potocznej nazwie „łamaniec„) gdzie miałem kupić kawę. Otwierając drzwi uderzył mnie niesamowicie przyjemny zapach suszonych daktyli, które ekspedientka wysypywała obok mnóstwa słodyczy, pytając mnie z uśmiechem czy mama chciała by kawę od razu zmielić. Zauroczony nie pamiętałem tego, ale powiedziałem że tak, i wtedy też przez wręcz namacalny zapach daktyli przebił się aromat kawy właśnie mielonej w ogromnym młynku…
Byłem wtedy szczęśliwy… a kilka miesięcy później wchodząc do tego samego sklepu widziałem już puste półki, tę samą ale już smutną „panią sklepową”, i jakże charakterystyczny topór do rąbania mięsa wbity w drewniany pniak. A to wszystko połączone z chrzęstem gąsienic czołgów jadących na kopalnię KWK Jastrzębie gdzie pracował mój ojciec… masakra.
Pralka z maglem i pierwszy kolorowy telewizor
Tak wiele się działo i tak wiele wspomnień kłębi mi się w głowie, ale nie sposób wszystkiego napisać. Uważam, że okres Polski Ludowej z pewnością do barwnych nie należał, ale z jakiegoś powodu tęsknimy do tamtej minionej epoki, która też została zaklęta w przedmiotach, gadżetach, prymitywnych sprzętach RTV i AGD, ówczesnych komunijnych evergreenach, bazarowych hitach i sklepach PEWEX z namiastką zachodu.
Łza kręci się w oku, gdy przypominam sobie swoją mamę niewyobrażalnie szczęśliwą po wejściu w posiadanie pralki FRANIA z maglem, a gdy po ciężkich kolejkowych bojach rodzice nabyli ogromny kolorowy telewizor RUBIN to byłem w siedemnastym niebie oglądając „Koziołka Matołka”, „Gucia i Cezara”, „Słonia Dominika”, „Misia Colargola”, „Bolka i Lolka”, „Reksia”, a później „Zwierzyniec”, „Zrób to Sam”, poniedziałkową „Kobrę”, niedzielną „Bonanzę”…
To było to, ale…
Pamiętam też asortymentowe i wielo-asortymentowe kartki (chyba na wszystko), popołudniowe stanie w kolejkach za szarym papierem toaletowym (poznałem wtedy inne zastosowanie codziennych gazet), bateriami R-20 czy też nabojami do SYFONU – domowego zestawu do przygotowywania wody gazowanej, którą w upalne dni oferowały też nieśmiertelne uliczne saturatory. Kioski RUCH i gazety „Przyjaciółka” obok „Kraju Rad”, papierosy POPULARNE obok CARMENÓW, w zimie buty RELAKS, a po komunii św. obowiązkowo rower Wigry II w piwnicy i zegarek MONTANA na ręku.
A jeszcze więksi szczęśliwcy, mogli sobie posłuchać muzyki nagranej na kasetach TDK lub BASF (lub na magnetofonie szpulowym ZK 140) podczas emisji niedzielnego Koncertu Życzeń lub festiwalu w Opolu, Sopocie, czy innej Zielonej Górze. Ale… kto teraz o tym pamięta…
Tomek Piechocki
(19 lutego 2017, Boskoop, Holandia)