Eurosieroty NL: „Mamo, Tato, kiedy wrócicie???”
Cześć synku. Cześć Tato. Kiedy przyjedziesz? Przy każdej rozmowie telefonicznej pada to samo pytanie: kiedy przyjedziesz?…, kiedy przyjedziesz?…, kiedy przyjedziesz?
Porozmawiałem z synem, a po skończonej rozmowie poryczałem się… nie pierwszy raz zresztą…
Dzieci rosną, rozwijają się, stawiają pierwsze kroki, zdzierają kolana, odrabiają lekcje, wypadają im mleczaki… A NAS PRZY TYM NIE MA!!!
Nas k…a przy tym nie ma! Najwspanialsze momenty dzieciństwa naszych pociech przelatują nam obok, nigdy ich nie odzyskamy, nigdy nie będziemy mieli możliwości odwrócić kolei losu, i przeżyć z naszymi dziećmi tego co już raz straciliśmy.
Choćby przytulić się do małego ciałka, posłuchać jak miarowo oddycha, poczuć jak zakłada nam rączki na szyję i czuje się bezpiecznie…
Eurosieroty NL, Eurosieroty EU…
Drodzy Państwo, Eurosieroty – to określenie dosyć nowe, nie występujące wcześniej w języku polskim. Odnosi się do naszych pociech, ale twórca tegoż sformułowania nie pomyślał że medal ma więcej stron niż Awers. Ma również Rewers. Rewers, czyli nominał na danej monecie. Dla tych nominałów tutaj jesteśmy, dla tych właśnie Rewersów.
Rewersem również jesteśmy my… Eurosieroty EU. Eurosierot jest więcej – Eurosierotami są nasi bliscy, nasze żony, mężowie, rodzice, rodzeństwo, nasi przyjaciele. Sierotami jesteśmy i my, również pozbawieni wszystkiego i skazani na najgorszą, ciężką fizyczną pracę za parę groszy.
PKB? Czyje PKB?
Parę słów ogólnikowych o gospodarce, naszej Polskiej, rodzimej: Nie trzeba wiele aby to zmienić, wystarczy zrównać płace minimalne z krajami UE. A niewiele brakuje… 1500zł brutto… Holender zarabia 1500 euro na rękę, my 1500zł na rękę również, ale na litość boską butelka oleju kosztuje tutaj 1,20 €, a w Polsce 5,99zł. A kilogram cukru? 0,89 €, a u nas 2,99zł. A litr paliwa? Nawet nie pytajcie. Tylko my nie chcemy aż tak wiele, nie razy 4. Chcemy minimalnie więcej, abyśmy nie musieli ratować budżetu wyjazdem, a jedynie mogli godnie żyć.
Polska – kraina babci, dziadków i wnuczków, a gdzie Q.wa (przepraszam) wszyscy którzy powinni pracować na PKB? Na jakie PKB? Owszem, pracują, ale na… holenderskie. Produkt Krajowy Brutto, jest owszem takie coś, tylko niestety niezbyt zgodny z realizmem (o gospodarce, polskiej i europejskiej – będzie jednak innym razem). Po przeliczeniu kursu nie wychodzi na to samo? Tylko że oni sobie herbatę posłodzą, a my tylko gościom…
My wrócimy, oni wyjadą?
Smutne również jest to, że jak już starzy, schorowani wrócimy nareszcie do kraju, nasze pociechy zapewne wyjadą za chlebem. Tato tu nie ma pracy, pojadę do Holandii na 3 miesiące… I zostanie parę lat, targać wózki z mlekiem po 300 kilo sztuka, albo pakować sałatę do skrzynek przy wyśrubowanych normach.
A jego syn, a mój wnuk, zapyta go przez telefon… tato… kiedy przyjedziesz? Nie pozwolę na to własnemu dziecku, już wolę powiedzieć: Synku drogi, nie miałeś ojca, matka męża, wnuk dziadka, to pojadę ja, przynajmniej wy będziecie RAZEM.
Nie pozwolę na to abyś stracił to co straciłem ja. Lepiej abyś dalej nie miał ojca, jak go do tej pory nie miałeś, niż tracić całą rodzinę. Pamiętaj synu, może trochę skromniej, ale za to RAZEM. Mi i tak już wszystko jedno…
Nie po to tu byliśmy, nie po to pracowaliśmy na ich przyszłość, studia, lepsze życie, pomóc im założyć własną rodzinę, żeby teraz oni musieli dzielić nasz los.
Nie wyjeżdżajcie!
Drodzy Państwo, nie adresuję tego tylko do nas – białych murzynów w Holandii, głównie adresuję to do osób które przymierzają się do wyjazdu, na chwilę, moment, 3 miesiące. Adresuję do osób które chcą wyjechać. Słowa które padają, to nie są zwykłe słowa, to krzyk, krzyk rozpaczy, bezsilności, krzyk o opamiętanie się!!! Krzyk o odrobinę rozsądku. Jeśli macie dach nad głową, kiepskie, ale jednak jakieś życie, i naprawdę nie musicie… to nigdzie nie wyjeżdżajcie!!!
Oszukacie siebie, rodzinę, przyjaciół, znajomych. Zawsze będzie coś, jakiś powód: zaległy czynsz, zmiana auta, nowe meble do kuchni, studia córki, komunia na bogato? Ale czy te parę srebrników jest tego naprawdę warte? Z domu za czynsz komornik nie wyrzuci, jak auto stare i nic nie warte, niech zabiera – taniej wyjdzie niż złomowanie (paradoks polskiego prawa). Po co jej studia jeśli nie znajdzie pracy tak czy siak, bo nie ma odpowiedniego poparcia ani pleców.
No co komu nowy stół, szafki, ogródek?
A na komunię dziecko nie musi dostać nowego Quada, mieszkania, skutera, czy czegoś na tyle wartościowego, aby trzeba się było postawić i pokazać. Moje dziecko na komunię dostanie fundusz, na który oszczędzało się parę lat. Oszczędzałem, ale nie na wódę dla gości i popitkę. Przy starych szafkach w kuchni świąteczne śniadanie będzie smakować lepiej z rodziną niż z nowymi błyszczącymi drzwiczkami, ale z tatą 1500km stąd…
Po co nowy stół, jeśli nie ma się z kim przy nim opłatkiem podzielić. Życzeń złożyć, przytulić. Po co nam nowy ogródek, jeśli nawet nie możemy się w nim wspólnie napierdzielać śnieżkami?
Kto nam to odda?
Ile można żyć poza krajem, rodziną. Ile można? Ile można tracić chwil, momentów wywalenia się na sankach, ile można tracić śmiechu przy tym? Synku…idź na sanki, Mamo po co, tato nie widział jak się pierwszy raz wywaliłem na rowerze, i nie zobaczył teraz jak się śmiesznie wywaliłem na sankach.
Nie chce mi się, pogram sobie na telefonie, może tata zadzwoni. Kto nam to odda? Te chwile radości spędzone razem.
Coście skurwysyny uczynili z tą krainą?
Czego nie ma mnie z mym synem?
Czego nie ma mnie z rodziną?
Gdzie jest dzieci moich matka,
Czego wnuczek nie ma dziadka,
Już umiera ta kraina
tego nikt już nie powstrzyma
Coście skurwysyny uczynili z tą krainą?
Mamo jadę zbierać zamówienia,
przecież węgla w domu nie ma.
Aby w domu było ciemno
By me dzieci miały zimno?
Coście skurwysyny uczynili z tą krainą?
Te kobiety, co pracują aż po dwunastą godzinę
Aby kupić trochę chleba i wyżywić swa rodzinę
A więc powrót do przeszłości, chwytać to, co już uciekło
I wymyślić sobie niebo, i wymyślić innym piekło.
Nie bez powodu zacytowałem Kazika, ponieważ nawet jeśli słowa wyrwane z kontekstu, to i tak zawierają prawdę, brutalną smutną prawdę. Każda rodzina w Polsce, w chwili obecnej ma kogoś za granicą.
W Holandii, Niemczech, UK, Irlandii, Szwecji, Norwegii, Włoszech, Grecji… 28 milionów Polaków jest za granicą, wliczając w to oczywiście starą Polonię wojenną i powojenną w Stanach…
Historia Lady Wader…
Tyle mojego w tej chwili… chciałbym jeszcze się podzielić historią Lady Wader, dziewczyny która również niejednokrotnie musiała stawać przed trudnym wyborem, płakać z bólu wyjeżdżając, i płakać z radości powracając. Poniżej wklejam treść słowa osoby, która mam nadzieję nie raz jeszcze się odezwie. Możliwe że szybciej niż myślicie. Zostałem poproszony o ewentualną korektę tekstu, ale te słowa są tak prawdziwe, tak realistyczne, tak przepełnione bólem, bezsilnością… że profanacją byłoby zmieniać słowa płynące prosto z serca…
Syn
Mamo, jestem już dorosły, ale nie radzę sobie, potrzebuje CIEBIE, TATY, to nie jest tak że już jestem dorosły i sobie poradzę, MAMO, TATO, potrzebuję was, nie porad przez telefon, potrzebuję was w realu.
Mama
Jestem matką i żoną „na walizkach” od ładnych paru lat. Temat eurosierot nie jest mi obcy… przerabiany wielokrotnie. Pierwszy raz wyjechałam zagranicę na pół roku, gdy syn miał cztery lata, mąż od jakiegoś czasu pracował jeszcze w innym kraju. Pierwszy raz wyjechać było łatwo, dziecko było małe i nie rozumiało zaistniałej sytuacji, po zakończeniu sezonu wróciłam, była wielka radość, prezenty… Po sześciu miesiącach zaczynał się nowy sezon (pracowałam przy zbiorze truskawek), trzeba było pakować walizki.
Synek o rok starszy już zaczynał rozumieć, że znowu nie będzie mamy do tego stopnia, iż w dniu wyjazdu, w momencie gdy ruszył mój autokar, dziecko biegło z krzykiem „mamo nie jedź”… Ból w sercu był ogromny, niestety sytuacja finansowa, którą zapewniła mi moja ojczyzna nie pozwalała na pozostanie… Mimo że od tego momentu minęło 16 lat, nadal płaczę gdy o tym piszę. Potem wyjechałam jeszcze raz i powiedziałam dość, dziecko najważniejsze.
Tak jak wcześniej wspomniałam w innym kraju na chleb zarabiał mój mąż i ukochany tata naszego syna. Z powodu dużej odległości od jego miejsca pobytu do naszego domu przyjeżdżał raz na pół roku na dwa tygodnie. Nic nie opisze naszych tęsknot, problemów, które musieliśmy rozwiązywać samotnie, radości ze spotkań…. łez przy rozstaniach. Gdy nasz syn miał jakieś osiem lat, pewnego dnia powiedział: „mamo ja nie pamiętam jak tata wygląda”…
Wtedy coś pękło, powiedziałam do męża, że albo wróci, albo my przyjedziemy do niego, albo się rozstaniemy, bo takie życie nie ma sensu… Postanowiliśmy, że ja wraz synem przyjadę do niego i tak się stało. Ja znalazłam pracę, syn poszedł do polskiej szkoły przy ambasadzie. Byliśmy w końcu razem, byliśmy rodziną… Wbrew pozorom początki dla mojego męża i naszego syna nie były łatwe, dużo czasu musiało upłynąć, aby znaleźli wspólny język, aby syn przestał traktować ojca jak obcego człowieka.
Udało się, ale tak do końca dopiero ładnych parę lat później… Wspólnie w obcym kraju spędziliśmy pięć lat, ale ponieważ sytuacja ekonomiczna padła tam na łeb na szyję, podjęliśmy decyzję o powrocie do ojczyzny. Na początku było fajnie, mogliśmy rozmawiać w ojczystym języku, szybko znaleźliśmy pracę, syn zaaklimatyzował się w nowej szkole. Niestety po pewnym czasie zaczęły się schody… Nasze portfele zaczęły się kurczyć, wróciła tęsknota, tym razem za swobodniejszym życiem, mniejszym narzekaniem, brakiem szarości dnia codziennego… Czegoś brakowało…
Gdy syn skończył 19 lat, podjęłam decyzję o ponownym wyjeździe w celu podreperowania naszego budżetu. Tym razem został z tatą na kilka miesięcy (i dopiero wtedy dotarli się do końca – nie mieli wyjścia, mogli się ewentualnie pozabijać). Ja wylądowałam w kraju tulipanów… sama. Wytrzymałam do Bożego Narodzenia, skróciłam kontrakt i wróciłam do domu, do ludzi, których kocham. Po trzech miesiącach postanowiliśmy z mężem wrócić do Holandii razem.
Syn inteligentny, dorosły, pracujący student został sam w kochanej ojczyźnie, my wyjechaliśmy między innymi po to, aby pomóc kończyć mu te studia. Zostawialiśmy dorosłego człowieka, więc byliśmy spokojni. Ten dorosły człowiek (20 letni), po kilku miesiącach pękł, zadzwonił wieczorem z płaczem, że ma dość, że ciągle jest sam, że tęskni a w domu „rozmawia” ze ścianami i psem… Godzinę zajęło mi uspokajanie go przez telefon i tłumaczenie po co, dlaczego.
Następną godzinę zajęło mojemu mężowi uspokajanie mnie po tym telefonie. Obecnie syn ma dwadzieścia jeden lat, dalej studiuje i pracuje. Nie mieszka sam, mieszka z dziewczyną, jest łatwiej, choć obopólna tęsknota wciąż ta sama. Czasem pyta: „Mamo jak mam się w Polsce usamodzielnić? Jak żyć za najniższą krajową studiując, a jeśli będę chciał założyć rodzinę, jak przyjdzie na świat wasz wnuk co wtedy? Jak mam zarobić na swoje mieszkanie? Czy przyjdzie mi wyjechać tak jak Wy, to po co ja studiuję? Może od razu wyjechać? Kiedy będzie normalnie?
Zbliża się kolejne Boże Narodzenie, odliczam już dni do wyjazdu… do spotkania z moją najukochańszą na świecie EUROSIEROTĄ…
Adam Rutkowski
(12 grudnia 2017, Boskoop, Holandia)