Parcie na mandaty, czyli od czego jest Politie w NL (i Policja w PL)?
Zarówno w Holandii, jak też w Polsce i na całym świecie, instytucja Policji wzbudza wśród społeczeństwa mieszane uczucia. I tak, u jednych jest to totalna niechęć i odraza przede wszystkim związana z negatywnymi sytuacjami bezpośrednio dotyczącymi danych osób lub ich przyjaciół, a z drugiej strony pozytywne nastawienie po zdarzeniach, gdzie mundurowi błysnęli intelektem i przyszli pokrzywdzonym, poszkodowanym z pomocą.
Dodatkowo jest jeszcze trzecia grupa ludzi, która stara się być obiektywna w ocenie pracy Policji. Są to ludzie, którzy nigdy nie mieli żadnego – choćby drobnego – kontaktu z tą instytucją i ci też najczęściej twierdzą że „gdyby nie Policja, to…” itp, itd. Ja osobiście uważam, że wszystkie te grupy mają rację, gdyż oceny dokonują przez pryzmat dotyczących ich zdarzeń i wynikającego z nich stopnia zaangażowania Policji. Jednak dziwi mnie fakt, że pomimo kolosalnych nakładów finansowych jakie ponosi państwo w związku z utrzymaniem porządku, w dalszym ciągu w szeregach „nieskazitelnej” formacji Stróżów Prawa znajdują się osoby, które jakimś cudem przeszły testy psychologiczne (chyba wykorzystując swoje koneksje) i mogą legalnie afiszować się swoją głupotą, tępotą, brakiem wykształcenia, wszelkich elementarnych uczuć (jak współczucie), niekompetencją, rasizmem, seksizmem, … i mozna by tak wymieniać bez końca… a co najgorsze to to, że na ulicach naszych miast takich „czarnych owiec” jest bardzo wiele, co chciałbym zobrazować trzema epizodami które miały miejsce i tutaj w Holandii, i w Polsce. Ich ocenę zostawiam Czytelnikom…
Epizod I
W miejscowości Zoetermeer, kobieta (Polka) z młodą córką w godzinach wieczornych wraca do domu. Zbliżając się do budynku, nagle dostrzega za sobą ciemno ubranego mężczyznę, który według jej oceny nie ma dobrych zamiarów. Obie gwałtownie przyspieszają, i wbiegają przez przydomowy ogródek na teren posesji w ostatniej chwili zatrzaskując za sobą furtkę. Napastnik dłuższą chwilę szarpie się z klamką chcąc wejść do środka, ale na szczęście rezygnuje i odchodzi. Przerażona kobieta, świadoma tego co mogło się stać dzwoni na Policję – bo gdzie może uzyskać pomoc jeśli nie tam? Roztrzęsionym głosem zgłasza całe zajście by na koniec rozmowy usłyszeć, że z uwagi na „brak personelu” nikt do niej nie przyjedzie, i że tak właściwie to… „nic się nie stało„(!!!). W komisariacie (brak personelu) zostaje przyjęta dopiero po czterech dniach. I tutaj szok! Po raz kolejny słyszy że „brak personelu” i że w zasadzie „nic się nie stało”… Ciekawe, jak zachowaliby się funkcjonariusze, gdyby poszkodowaną (prawie, bo przecież „nic się nie stało”) kobietą była Holenderka, Surinamka, muzułmanka, a nie Polka?
Epizod II
W miejscowości Boskoop, istnieją bezpośrednio sąsiadujące ze sobą dwa hotele biura pracy OTTO, zamieszkałe przede wszystkim przez Polaków. Oba te obiekty objęte są kuratelą i nadzorem tutejszego odpowiednika naszego dzielnicowego, który też któregoś wieczora przybył na miejsce w celu prewencyjnego zadziałania wobec osób spożywających alkohol przed jednym z budynków, na zewnątrz – a więc w miejscu publicznym. W czasie wykonywania tych czynności, zauważył jeszcze jedną osobę idącą z puszką piwa w ręce i… najwyraźniej stracił panowanie nad sobą. Zaczął obrzucać chłopaka stekiem niewybrednych wyzwisk, podczas gdy ten stał zszokowany, gdyż piwo które niósł było najzwyczajniej w świecie zamknięte… Nie przeszkodziło to dzielnemu mundurowemu w dalszym ciągu poniżać „polaczka”, pokazując swą „władzę i siłę”. Na koniec, oniemiały młody człowiek usłyszał: „I tak was Polacy wszystkich stąd wypi…olę!” Żadnych przewidzianych prawem procedur, a zwykłe rasistowskie podejście do przestraszonego emigranta. Czyżby Policjanci na całym świecie po ubraniu munduru wcielali się w sobie tylko znane dyktatorskie postaci, nie obawiając się konsekwencji swych bezprawnych zachowań? A może otoczka służbowej czapki zbytnio uciska zwoje mózgowe?
Epizod III
W Polsce, w miejscowości Jastrzębie-Zdrój, na przyblokowym parkingu (który jest oczywiście zdecydowanie za mały) kobieta idzie do swojego – prawidłowo zaparkowanego – auta i stwierdza, że nie będzie mogła wyjechać gdyż zastawił ją inny pojazd. Próby poszukiwań jego właściciela spełzły na niczym, a przecież trzeba zdążyć do pracy na czas. Zdenerwowana kobieta dzwoni więc na alarmowy numer 997 i powiadamia o zaistniałej sytuacji. Dyżurny komendy wydaje się być znużony problemami obywateli i lekceważąco odnosi się do zdarzenia, przysyła jednak na miejsce patrol – tylko po to by „mieć porządek w papierach”. Przybyli policjanci udając profesjonalistów próbują zrobić dobre wrażenie, jednak po dłuższej chwili urzędowym tonem oświadczają, że w tej sprawie nie mogą nic więcej zrobić (choć niczego jeszcze nie zrobili), bo źle zaparkowane auto jest spoza Jastrzębia, system się zawiesił, i właściciela nie ustalą. Z poczuciem spełnionego obowiązku i z „załatwienia” tak skomplikowanej sprawy odjeżdżają, pozostawiając kobietę w punkcie wyjścia, spóźnioną do pracy (co zaważy w przyszłości na jej dobrej opinii i spowoduje przeniesienie na gorsze stanowisko), nie zamawiając nawet taksówki (za którą przecież też trzeba zapłacić). Ale może to była jej wina że dobrze zaparkowała? I w ogóle jak można takimi pierdołami niepokoić Policję o godzinie 5 rano, gdy wkrótce kończy się nocna służba? Godzina przed końcem zmiany nie pozwala wszak Policjantom zupełnie na nic, a już tym bardziej na udzielenie pomocy bezradnej kobiecinie, która właśnie w nich zawierzyła… No cóż…
Opieszałość, lenistwo i olewactwo
Trzy drobne epizody, różnej kategorii zdarzenia, i w dwóch różnych krajach. A działania mundurowych podobne – tak jak podobne pokończyli szkoły i kursy. Aż przeraża fakt, że wszędzie „Panowie Władza” traktują nas z góry, usiłując nam udowodnić głupotę i niewiedzę, wykorzystują swoją pozycję zgrywając się przy tym na alfę i omegę, a w konsekwencji ukazując swoją własną niekompetencję i brak elementarnej nawet chęci do załatwiania ludzkich spraw. Ich priorytetem wydaje się być udowadnianie ludziom swojej wyższości i lekceważenie naszych (nic dla nich nie znaczących) problemów, bezkarne afiszowanie się swoimi rasistowskimi i nacjonalistycznymi poglądami.
Oni mogą, a my nie. A przecież to my płacimy podatki, to my ich utrzymujemy, to my dajemy na chleb ich rodzinom. Tyle że zwierzchnie władze tolerują opieszałość, lenistwo i olewactwo, bo im z tym wygodnie, bo liczą się tylko statystyki – jak najwięcej wypisanych za cokolwiek mandatów. No i przecież zawsze – w imię prawa – można powiedzieć że „nic się nie stało”, „brak personelu”, lub z mądrą miną rozłożyć ramiona: „nic więcej nie możemy zrobić”.
Lepiej unikajmy jakichkolwiek problemów, bo ewentualny bezpośredni kontakt z tymi osobnikami skutecznie zrewiduje nasze pojęcie o ludziach strzegących bezpieczeństwa i ładu publicznego. Gdziekolwiek byśmy nie byli…
Tomek Piechocki
(28 grudnia 2015, Alphen aan den Rijn, Holandia)