Polacy w Holandii to już nie ludzie, lecz numery za stawkę minimalną… (1)
Z dużą niechęcią zabrałem się za ten temat, bo stanowi on wierzchołek góry lodowej problemów wynikających z niego i z nim powiązanych. Będąc przy okazji świadomym, że „punkt widzenia zależy od punktu siedzenia„, które to stwierdzenie jako myśl przewodnia będzie ukierunkowywać moje przemyślenia…
Maszynka do mielenia ludzkich możliwości
Jako już wieloletni emigrant zarobkowy do różnych krajów Europy, dawno temu zrozumiałem, że my, Polacy, jesteśmy narodem wybranym. I to my wykonujemy najcięższe prace i zawody świata, odciążając od tego psiego zadania miejscową ludność, nie mając przy tym zielonego pojęcia o ogromie wiedzy którą powinniśmy posiadać zastępując w pracy tubylców. Robimy to wbrew wszystkim niedogodnościom dobrze i skutecznie, i pomimo swych negatywnych przywar jesteśmy niezbędni posiadaczom i zarządcom milionowych inwestycji. Tę zależność, działającą jak krwiobieg, jak układ nerwowy, wyczuli już dawno właściciele biur pośrednictwa pracy, którzy przejęli inicjatywę i zapewnili swym klientom stosowną masę ludzką niezbędną do utrzymania wysokiego poziomu produktywności i rentowności. Wtedy też maszynka do mielenia ludzkich możliwości ruszyła.
Ważne że sztuki się zgadzają
Po latach, opinie ludzi na temat swych miejsc pracy, pracodawców czy przełożonych są raczej „nostalgicznie” pozytywne: „ech… kiedyś to było dobrze, nie narobiłeś się a zarobiłeś, taka n o r m a wtedy była…” Pierwsze fale emigrantów zarobkowych asymilują się, są niezastąpieni, są fachowcami szanowanymi przez Holendrów, a biura pośrednictwa pracy ściągają kolejne fale ludzi chcących zarobić na chleb – bo w Polsce bieda. Te fantastyczne agencje zaczęły też stygnąć z gorąca początkowych emocji, rozpoczynając liczenie zysków których ogrom doprowadził do tego, że napływająca masa ludzka stała się tylko i wyłącznie kolejnym zestawem numerów widniejących w przeróżnych ewidencjach. Przyjazna otoczka podpisywania umów w biurach i opowieści pracowników tychże biur stały się czystą fikcją. Abstrakcją, mającą na celu uzupełnienie braków kadrowych, a tym samym wywiązanie się z umów zawartych na poszczególnych projektach… I tak malarze stają się ogrodnikami, krawcowe trybują mięso, mechanicy zbierają zamówienia… ważne że „sztuki się zgadzają„… no i kasa od zleceniodawcy…
Kolejne numery w ewidencji
Jeszcze nikt w tym naszym zwariowanym świecie (na nasze nieszczęście) nie wymyślił grabi, które by pracowały „od siebie” zamiast „do siebie”. Tak więc holenderskie grabie perfekcyjnie zgarniają wszystko aby zarobić krocie dla SIEBIE, utrzymać SWOICH pracowników, SWOJE samochody służbowe, hotele, wycieczki, w międzyczasie dzieląc się, upadając, tworząc spółki – córki, zmieniając nazwy… wszystko po to, aby ominąć przepisy fiskalne i zarobić jak najwięcej. A kolejny numer w ewidencji ma zarobić dla agencji ile tylko się da, otrzymując w zamian jedynie konieczne (bo ustawowe) ustawowe minimum i nic więcej… Ktoś miał pomysł na pełne konta bankowe, i ktoś to perfekcyjnie realizuje w wyrafinowany i perfidny sposób. Ale cóż… z drugiej strony to nasz wybór i my (chociaż nieświadomie) im w tym wszystkim pomagamy, godząc się na niedogodności, nierówne traktowanie, niejednokrotnie dziękując Bogu za pracę, możliwość utrzymania rodziny…
Lepsze jutro u kolejnych oszustów
Naprawdę dużo jeszcze można by o tym pisać, dywagować i wyciągać przeróżne wnioski, jednak niezmiennym pozostaje fakt, że biura pośrednictwa pracy z poszanowaniem prawa europejskiego zabierają nam wszystko co mogą nam zabrać, oferując za bardzo ciężką pracę śmieszne wynagrodzenie. Im ciężej – tym mniej na godzinę… To jeden z największych absurdów życia na emigracji, no ale… „kto bogatemu zabroni„? A niezadowolone numery zwyczajnie odchodzą, szukając lepszego jutra u kolejnych oszustów. Na ich miejsce upcha się bez przecież bez problemu kolejny numer z Polski, Słowacji, Czech, Rumunii, Bułgarii… Emigracyjny wyzysk trwa w najlepsze…
Ciąg Dalszy Nastąpi…
Tomek Piechocki
(5 września 2017, Boskoop, Holandia)