Polacy w NL: Boski PARACETAMOL, czyli jak działa holenderska służba zdrowia?

Aktualności | 16-07-2022 | 14:30

Wyjeżdżając z Polski na „wspaniały” Zachód, który ma spełnić (i niejednokrotnie spełnia) nasze marzenia o poprawieniu sobie ziemskiego bytu, przygotowywujemy się „perfekcyjnie i fachowo” do dłuższego pobytu w obcym kraju: w bagażu upychamy mnóstwo rzeczy pomocnych w różnych życiowych sytuacjach, w tym bogato wyposażoną apteczkę. Ale… czy naprawdę jesteśmy przygotowani na chorobę za granicą?

Służba Zdrowia, kontra… Służba Zdrowia

Oczywiście mamy ze sobą całe zestawy uzdrawiających pastylek, syropów i maści… które najczęściej leżą póżniej nietknięte, aż do utraty przydatności do użycia. Absurdalnie nie dopuszczamy do siebie myśli o jakiejkolwiek chorobie która mogłaby nas dopaść, a już szczególnie takiej, która wymagałaby sprawdzenia poziomu wiedzy miejscowej służby zdrowia, jej fachowości i profesjonalności.

Właśnie w tym miejscu naszego ewentualnego niefartu zaczyna się robić bardzo dramatycznie (a zarazem komicznie – choć nie zawsze), bo napotykamy na mur/ścianę/jezioro/ocean niezrozumienia (według naszej oceny), gdyż w głowach zakodowane mamy meandry działania polskiej Służby Zdrowia do których jesteśmy przyzwyczajeni, a tu – w kraju tulipanów – nasze rozczarowanie jest co najmniej ogromne.

Ustne zwolnienie lekarskie

Z tej drobnej (ale jakże istotnej) przyczyny, podczas choroby odczuwamy dyskomfort psychiczny w kontakcie z lekarzem, który jest kulturalny, fachowy, kompetentny… a my, dziwnym zbiegiem okoliczności opuszczamy jego gabinet z poczuciem totalnego olania nas, z wrażeniem zabrania cennego czasu lekarzowi… No jak to… ani prześwietleń, ani badań specjalistycznych, ani recepty z litanią leków i antybiotykiem…?

Mamy tylko leżeć i odpoczywać biorąc PARACETAMOL? Szok nie opuszcza nas długo, co też komentujemy z przyjaciółmi nie mogąc pojąć, że nawet zwolnienie lekarskie dostaliśmy werbalnie (ustne) a nie na dokumencie L-4, gdyż tu wszystko opiera się na wzajemnym ZAUFANIU! (taki slogan, coraz rzadziej używany i pojmowany przez naszych Rodaków na emigracji).

Najlepsza Służba Zdrowia w Europie?

Jednak pomimo iż odczuwamy pewien niesmak musimy wiedzieć, że w rankingu oceny systemów Służby Zdrowia w krajach Europy, od kilku lat bryluje właśnie H O L A N D I A !!! Według Europejskiego Konsumenckiego Indeksu Zdrowia, od 2014 roku (do chwili obecnej) to TUTAJ jest najlepiej w Europie, podczas gdy Polska plasuje się w okolicach 30 – 33 miejsca na niecałe 40 klasyfikowanych państw. Zdziwieni?

Ja też byłem w totalnym szoku, jednak taka jest prawda, fakt niezaprzeczalny i niepodważalny. Żeby nie być gołosłownym: ja też miałem okazję zapoznać się z działaniem tego NAJLEPSZEGO w Europie systemu starając się być obiektywnym, choć niestety zagrały we mnie polskie przyzwyczajenia (a nie jestem hipochondrykiem czy lekomanem, i unikam wizyt lekarskich z byle powodu)…

Mój przypadek

W lutym tego roku, podczas wykonywania pracowniczych obowiązków doznałem bardzo bolesnego urazu kolana (zerwanie ścięgna – o czym dowiedziałem się później). Szok związany z ogromnym bólem, brak możliwości chodzenia, przemieszczania się o własnych siłach i drążąca myśl: „jestem uziemiony!„

Przy pomocy dwóch silnych facetów, na wózku towarowym a następnie na fotelu inwalidzkim zostałem wywieziony z zakładu pracy (bez większego zainteresowania ze strony holenderskiego szefostwa), a następnie przetransportowany służbowym pojazdem biura pośrednictwa pracy do miejsca swego zamieszkania. Siedząc na łóżku w hotelowym pokoju, poprzez ból zaczęły docierać do mnie najczarniejsze myśli – uwierzcie, że sytuacja ta była jedną z gorszych w moim życiu, a dlaczego?

Wypadek przy pracy i brak skierowania od lekarza rodzinnego

Dopiero wtedy – po fakcie – uświadomiłem sobie, że mój uraz był wypadkiem przy pracy, gdzie nikt mnie nie zbadał, nie wezwano karetki, nie pojawił się nikt kompetentny, a teraz co? Jak się dostać do lekarza, jak się z nim dogadać, a jak będzie operacja… to czy ubezpieczenie pokryje koszty…?

Nie umiejąc się zorganizować, w tym dosyć traumatycznym stanie dotrwałem do dnia następnego, kiedy dotarło do mnie że żadna pomoc nie nadejdzie, i że muszę sobie poradzić sam. Cudem przezwyciężając okropny ból uruchomiłem swych przyjaciół (serdecznie dziękuję za pomoc PIOTROWI I TOMASZOWI), którzy dostarczyli mi kule niezbędne do chodzenia i zawieźli MOJĄ BEZSILNOŚĆ do szpitala, gdzie po długich tłumaczeniach zostałem zarejestrowany – pomimo niezrozumiałego przez szpitalny personel braku skierowania (!) od lekarza rodzinnego…

„A gdzie protokół z wypadku w pracy?”

Zakodowałem w swej mózgownicy ten fakt: „lekarz rodzinny – przyjaciel domu mego„. W końcu zostałem przyjęty przez lekarza dyżurnego. Kilka pytań, opis zdarzenia. Wniosek: trzeba specjalisty. No i czekamy dalej. Mijają minuty, następnie godziny… cierpliwość na wyczerpaniu, a ból przybiera na sile…

Wreszcie w poczekalni pojawia się elegancki mężczyzna, który z uśmiechem zaprasza nas do swego gabinetu. Tam ponowny opis zdarzenia, a w mojej duszy pojawia się iskierka nadziei że rozmawiam z facetem który choć trochę uśmierzy mój ból… „A gdzie protokół wypadku z pracy?” – pada pytanie – „Nie mam„. „A ma być, pamiętać o tym!„.

Przystępujemy do badania mającego charakter dotykowo – macaniowo – uciskowo – słuchowy, czyli ’akcja i reakcja’ (moje jęczenie z powodu zadawanego bólu). Diagnoza: ZERWANIE GŁÓWNEGO ŚCIĘGNA W KOLANIE PRAWYM. Jest też przy tym trochę śmiechu, gdy lekarz specjalista porównuje mój uraz z urazami występującymi u… koni. Mam wrażenie że facet zna się na tym, bo mówi o tym dużo i fachowo, więcej nawet niż o moim urazie… W końcu padają słowa: „w zasadzie nic się nie stało, proszę dużo odpoczywać, pod żadnym pozorem nie przeciążać nogi i brać w razie czego PARACETAMOL, nawet do 10 tabletek dziennie, poziom bólu w kolanie jest miarą jego leczenia, to proste że jeśli ból spada to kolano zdrowieje i na odwrót, za 10 dni proszę się zgłosić do lekarza rodzinnego na kontrolę, do pracy teraz nie chodzić„. Zaświadczenia żadnego nie wydaje… „dziękuję i do widzenia„.

Rehabilitacja… pracą. Bez recepty rzecz jasna…

Z pomocą kolegów opuszczam gabinet. Jestem trochę (a może bardzo, nie wiem) zaskoczony… bez zdjęcia RTG, bez gipsu czy jakiegokolwiek usztywnienia, jedynie PARACETAMOL na ból? Przecież ja nie mogę chodzić! A muszę! Jestem pikerem! Co dalej? Dziesięć dni stosuję się do zaleceń (ale bez PARACETAMOLU) i udaję się na kontrolę do rodzinnego. „Kolejne dziesięć dni odpoczynku” – stwierdza lekarz – „Tak tutaj leczy się ten rodzaj urazu„

Kolejna wizyta, i już sam muszę stwierdzić że od czasu wypadku nastąpiła zdecydowana poprawa, bo choć nadal utykam chodzę samodzielnie. Doktor mówi: „świetnie, według mojej oceny można wrócić do pracy – dwa razy w tygodniu po cztery godziny, tak, to na początek wystarczy… a później trzeba ten czas wydłużać…„. Moje niedowierzanie jest na tyle widoczne, że słyszę jeszcze: „tak to się odbywa w Holandii, recepty na rehabilitację pracą nie będzie, ale w razie wątpliwości pracodawca niech dzwoni, no i oczywiście gdyby ból nie ustępował, to proszę o wizytę i życzę powodzenia„. PROCES LECZENIA JESZCZE TRWA, ALE TAK W ZASADZIE ZOSTAŁ ZAKOŃCZONY.

Leczenie bez leczenia

Trudno mi opisać stan własnej psychiki po zakończonym „holenderskim procesie leczenia” charakteryzującym się… brakiem „jakiegokolwiek leczenia„. Jestem co najmniej zdegustowany całą tą sytuacją – może to efekt cywilizacyjnej i kulturowej przepaści dzielącej oba nasze kraje? Mimo to daleki jestem od narzekania czy jakiejkolwiek krytyki. Znam też historie znajomych z poważniejszymi dolegliwościami, z których jedni byli że tak powiem „obsłużeni” profesjonalnie i perfekcyjnie, ale inni już podczas telefonicznej rejestracji zostali zdiagnozowani przez osobę z drugiej strony słuchawki jako przypadki „niewymagające wizyty u lekarza„

Osobiście zakrawa mi to troszeczkę na konowalstwo (z całym szacunkiem do wieloletniego Pierwszego Miejsca Holendreskiej Służby Zdrowia w Europie), jednak ocenę pozostawiam Czytelnikom. Oczywiście całkowicie odrzucam myśl, że przyczyną „odprawienia z kwitkiem” (a w zasadzie bez kwitka) jest polskie pochodzenie pacjenta…

Znachor

No cóż… Na dzień dzisiejszy chodzę do pracy w wyznaczone dni i godziny, i… chyba zdrowieję (bo chodzę samodzielnie, a ból w kolanie jakby się zmniejszał), ale PARACETAMOLU brał nie będę, chociaż może to on właśnie ma ten cudowny uzdrawiający wpływ na wszystkie ziemskie choroby?

Czas pokaże jak sobie wyleczyłem kolano, i czy będę mógł normalnie funkcjonować w pracy. Po tych wszystkich niecodziennych dla mnie jako POLAKA sytuacjach stwierdzam, że wspomniana powyżej przepaść jest ogromna… i… nie chcę tu więcej chorować. Czego i Wam życzę. A teraz, w spokoju włączę sobie polski film „ZNACHOR„ – może w końcu coś więcej z tego zrozumiem.

Tomek Piechocki
(Boskoop, Holandia)

Tekst ten był po raz pierwszy opublikowany na naszych łamach 11 marca 2018 roku. Czy po blisko pięciu latach coś się zmieniło? Piszcie do nas!

Jeden komentarz do “Polacy w NL: Boski PARACETAMOL, czyli jak działa holenderska służba zdrowia?

Możliwość komentowania została wyłączona.