Traktujemy je jak walizki: emigracyjna trauma naszych dzieci…

Podjęcie tak ważnej, odważnej (czy nawet wręcz desperackiej) decyzji jaką jest wyjazd za granicę i tam układanie sobie wraz ze swoją rodziną życia na nowo, jest – jak przypuszczam – jedną z najważniejszych decyzji w naszym krótkim życiu. Dlaczego? A mianowicie dlatego, że po mękach jakie przechodziliśmy w naszym kochanym kraju myśląc jak związać koniec z końcem, wydaje nam się, że jedyną szansą na poprawę naszej wegetacji jest ucieczka do lepszego życia… 

Dzieci się przyzwyczają…

I jest to zrozumiałe, bo kto ma ochotę wiecznie klepać biedę myśląc jak przeżyć te długie dni miesiąca tłumacząc równocześnie swoim dzieciom że wszystko jest ok, a że nie pojechały na wycieczkę z resztą kolegów to chwilowe kłopoty finansowe. Determinacja i frustracja, brak perspektyw na godne życie i fakt, że niejeden z nas już był na „wczasach” zarobkowych i widział jak można żyć i jak się żyje w Europie powoduje, że pakujemy walizy i z rodziną jedziemy do lepszego – pozostawiając w kraju rodziców, przyjaciół, kolegów. Nie widzimy w tym momencie negatywnych stron decyzji, a nasze dzieci po prostu się przyzwyczają – bo jak może być inaczej – w dobrym może być tylko dobrze.

Pierwsze problemy…

Osiadając w wymarzonej przez nas Holandii, borykamy się na początku z różnymi problemami, ale jesteśmy silni i staramy się z nimi radzić – co z reguły tym najbardziej zaangażowanym wcale nieźle wychodzi. Uczymy się języka, mamy pracę, z wynajętego mieszkania w końcu idziemy na własne – tj. socjalne, lub może kupione za bankowe pieniądze (ale „własne”) mieszkanie, a dzieci wysyłamy do szkoły nie bardzo martwiąc się co tak naprawdę one właśnie przeżywają !!!

Egoistyczne myślenie tylko o sobie…

Nasz (w zasadzie niezamierzony) egoizm którego wyraźnie nie dostrzegamy spowodował, że nasze ukochane pociechy zostały potraktowane jak zwykły bagaż – no może trochę przesadziłem, ale to my uznaliśmy (oczywiście „słusznie”), że w Holandii będzie im lepiej, że tu poznają nowych kolegów, że tu przyswoją szybko język, że tu ich integracja będzie trwała krótko i bezboleśnie i ich zadowolenie będzie wręcz bezgraniczne. Codziennie wysyłamy je do szkoły, zapisujemy na różne kółka zainteresowań – przecież jest cudownie! W Polsce w życiu by tego nie miały!

Niepokojący telefon ze szkoły…

My zapracowani staramy się dać im szczęście którego nie miały w rodzinnym kraju, i nie zauważamy (oczywiście nie w każdym przypadku), że coś się dzieje nie tak, że nasze pociechy stopniowo zamykają się w sobie, że coraz rzadziej wychodzą z naszych domów do kolegów, coraz częściej stają się opryskliwe wobec nas, a oceny w szkole stają się coraz gorsze, itp. My tego nie zauważamy, zachwyceni że w końcu w życiu nam się udało i jest fantastycznie, ale gdy otrzymujemy telefon ze szkoły syna czy córki z informacją, że zachowanie naszego szczęścia odbiega od normy, że jest agresywne, że kogoś pobiło… kubeł zimnej wody powoduje, że zaczynamy to wszystko dostrzegać… i co? Jesteśmy w szoku, bo nie wszystko możemy zwalić na dorastanie i buntowniczy wiek, a przecież miało być tak pięknie…

Odbiorą nam dzieci?

W budynku szkoły dowiadujemy się o wybrykach naszej pociechy i nie dowierzamy, a holenderski system wysyła nas do psychologa (kolejna trauma dla dzieciaka) który szuka przyczyn agresji, frustracji, przypuszczając że powstają one w naszym domu – i to my jesteśmy temu winni. No i jeszcze na pewno bijemy dzieci – co w Holandii jest niedopuszczalne! Zaczynamy rozumieć, że „system” może nawet zabrać nam dzieci których według NICH nie umiemy wychować, a państwo holenderskie zajmie się tym za nas – ONI naprawdę mają takie możliwości!

Gdzie tkwią błędy?

Szukamy u siebie popełnionych błędów wychowawczych, przyczyn i powodów… I niejednokrotnie takich po prostu nie możemy znaleźć. Pociąg się rozpędza, i jeżeli jesteśmy pewni swych niestresujących metod wychowawczych to musimy walczyć, bo jeżeli nie, to zabiorą nam dzieciaka. Efekty tej walki są różne, ale jeżeli jesteśmy wytrwali, to w końcu podczas kolejnej wizyty u psychologa (lub jego u nas domu) wydusimy z niego, że to nie my zawiedliśmy, ale wspaniały holenderski system edukacyjny – gdyż zwyczajnie nasze dziecko jako Polak Mały nie jest akceptowane przez kolegów z klasy i szkoły, jest zwyczajnie odrzucane jako Polski imigrant.

Holenderskie szkoły nie akceptują polskich dzieci?

Żeby to usłyszeć naprawdę musicie walczyć, bo tym samym podważacie autorytet systemu który słynie jako najbardziej tolerancyjny system w naszej kochanej Europie. Brak tolerancji i akceptacji w holenderskich szkołach wobec polskich dzieci jest nagminny, czego nie można powiedzieć o dzieciach innych emigrantów, które dostają ciche przyzwolenia od swych wychowawców na negatywne zachowania wobec naszych dzieci.

Czas na zrozumienie problemu…

Zaczynamy rozumieć, przez co przechodziły i przechodzą nasze dzieci, bo ich świat niestety jest bezwzględny i bezlitosny. Ten świat nie toleruje słabych – ci są zwyczajnie wyrzucani z kolektywu i nikt się nie martwi o ich przyszłość – a przy każdej możliwej okazji przypominane jest (polskiemu) dzieciakowi jego miejsce w szeregu. Niesamowite jest to, że to psychiczne (i często fizyczne) znęcanie się odbywa się pod czujnym okiem wykształconych pedagogów, którzy jednocześnie nie pozwolą na ubliżanie ciemnoskórym, skośnookim czy też wyznawcom innych wiar… Prawda jest okrutna, ale taka jest!

W związku z powyższym, decydując się na emigrację rodzinną… dbajmy o nasze dzieci, bo stracić je można tylko raz…

Pozdrawiam,

Tomek Piechocki

Piechocki

(18 czerwca 2017, Boskoop, Holandia Południowa)